Dwa lata temu, po Międzynarodowym Spotkaniu w Fatimie, zastanawialiśmy się nad znaczeniem słów wybranych przez Międzynarodową Ekipę Odpowiedzialną jako kierunek na najbliższe lata „Nie lękaj się, idź…” Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak bardzo będą potrzebne te słowa w roku formacyjnym, który właśnie się skończył. Bo za nami niewątpliwie szczególny rok – pełen sytuacji niecodziennych, różnych niepewności, dylematów, ale również niespodziewanych odkryć. Za nami rok, w którym wielokrotnie uciekaliśmy się do słów z księgi Izajasza „Nie trwóż się, bom Ja twoim Bogiem. Umacniam cię, jeszcze i wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą” (Iz 41,10).

Początkowo wydawać się mogło, że odwagi i zaufania będzie wymagać głębsza niż wcześniej i bardziej szczera refleksja na temat świętości, w szczególności świętości małżeńskiej proponowana przez tegoroczny temat formacyjny. Zaczynaliśmy w październiku szukając daleko – we wspomnieniach z młodości i narzeczeństwa. Dla nas patrzących z perspektywy ćwierć wieku w małżeństwie tamten okres jest tyle samo piękny, co naiwny. Wszytko co myśleliśmy wówczas o naszej relacji z Panem Bogiem, o naszej wzajemnej relacji, co ocenialiśmy jako proste i oczywiste okazało się przez lata skomplikowane oraz bardzo wymagające. Wówczas wierzyliśmy, że „damy radę”. Teraz wiemy, że to „Pan Bóg dał i wciąż daje sobie z nami radę”.

 

W tekstach papieża Franciszka cytowanych w naszym podręczniku przeczytaliśmy niejako rozwinięcie myśli ERI: „Nie bój się świętości.  Nie odbierze ci ona sił, życia ani radości. Wręcz przeciwnie, ponieważ staniesz się tym, co zamyślał Ojciec kiedy ciebie stworzył i będziesz wierny twojej istocie”, a dalej „W życiu istnieje tylko jeden smutek: nie być świętym”. Całą jesień zastanawialiśmy co to znaczy być świętym i jak na tej drodze pomaga nam charyzmat ekip. „Poproś Jezusa, aby cię uczynił świętym. W końcu tylko On może to uczynić” mówił św. Dominik Savio. I to jest w naszej ocenie klucz. Szukasz Boga, tęsknisz za Nim, przywołujesz Go nad swoją codziennością, w rzeczach wielkich i małych? My ufamy, bo też niejednokrotnie tego doświadczaliśmy: „Pan nie odmawia łaski tym, którzy Go szukają” (por. Ps 9, 11).

Bóg postawił nas razem w małżeństwie. Czyli wezwał nas, aby drogę ku niebu pokonywać wspólnie. Co to znaczy tak naprawdę odkrywamy dopiero dzięki formacji ekip. Na pewno nie raz zastanawialiście się, czy możecie zrobić coś dla Boga? Coś Mu ofiarować? Ale jak to zrobić wobec Tego, który jest Pełnią i Doskonałością? Tego który jest Wszystkim we wszystkich? Jak ofiarować Bogu cokolwiek, czego wcześniej nie otrzymaliśmy od Niego?

Drogą do tego jest drugi człowiek. Tak jak dziecko nigdy nie jest w stanie oddać swoim rodzicom tyle ile im zawdzięcza, natomiast może to samo przekazać swoim dzieciom, tak samo człowiek obdarowany przez Boga może cokolwiek oddać i dodać jedynie drugiemu człowiekowi. W zwyczajności i codzienności. Tak Pan Bóg wymyślił małżeństwo. I nazwał to Miłością. Dlatego, jak mówi święty Augustyn, „idziemy do Boga nie drogą lecz miłością”. Innego sposobu nie ma.

Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, zmiłuj się nad nami

 

Grudniowy temat kazał nam rozejrzeć się wokół siebie i zadać sobie pytanie czy to co nas otacza jest pomocne czy przeszkadza nam w dążeniu ku Bogu. Kultura, polityka, relacje społeczne, różne wydarzenia, ciągły pospiech, głoszony powszechnie relatywizm i indywidualizm itd. Jaki to ma wpływ na nasze pragnienie świętości? Pierwsze skojarzenie: trudno jest! Mamy dziwne, może nawet złe czasy! A tak po zastanowieniu się: czy czasy były kiedyś lepsze? Każde pokolenie miało przecież coś co ułatwiało i utrudniało. Bo w każdym pokoleniu obecny jest Bóg ze swoją łaską i obecne jest Zło. Zło podpowiada: nie dasz rady, to jest za trudne, przecież można łatwiej. Albo: widzisz, jakie to straszne? Zagrożenie jest wszędzie. Schowaj się. Albo: zobacz nie pasujesz tutaj, myślisz jakoś inaczej, czujesz jakoś inaczej. Czy nie prościej jest się po prostu odwrócić?

A Pan mówi: „Nie lękaj się, idź…” I rób to, co do ciebie należy z miłością. A to co widzisz jako przeszkoda i trudność jest w istocie dla ciebie szansą. Pan Bóg mówi: „Umacniam cię, jeszcze i wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą” (Iż. 41, 10). Więc dasz radę!

Jest w nas potrzeba dopasowania się  – to naturalne. Często oceniamy się w porównaniu do innych ludzi – że jesteśmy od nich lepsi lub gorsi, lepiej lub gorzej się modlimy, jesteśmy bardziej lub mniej gorliwi,  zaangażowani, wydaje nam się że jesteśmy bliżej lub dalej od innych na ścieżce wzrostu duchowego. I w zależności od wniosków grozi nam zniechęcenie lub fałszywe samozadowolenie.

Dążenie do świętości nie jest upodabnianiem się do innych, choćby najbardziej świętych ludzi. Dążenie do świętości to jest poszukiwania Boga i woli Bożej w swoim własnym życiu, w takim jakie ono jest dziś. Ze wszystkimi jego trudnościami. Warto zamiast narzekać na trudności, przeszkody choćby najbardziej obiektywne zadawać sobie pytanie: co do mnie teraz mówisz Panie?

Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata, zmiłuj się nad nami.

 

W styczniu nauczyliśmy się dwóch trudnych słów: gnostycyzm i pelagianizm 😊.

A tak po ludzku zastanawialiśmy się czy ważniejsza jest dla nas wiara we własne siły czy zaufanie łasce bożej. Nie można było nie skierować refleksji w kierunku konkretnych punktów wysiłku, którymi żyjemy na co dzień. Zadań, które są dla nas środkiem, a nie celem. Uderzający w materiałach był tekst ojca Caffarela zatytułowany „niebezpieczeństwo”. Pisał w nim o zagrożeniu płynącym z koncentracji na wypełnianiu podjętych zobowiązań przy jednoczesnym zagubieniu ducha. Zwracał uwagę na fakt, że doskonałość chrześcijańska to nie idealne wypełnianie wymogów Karty! Ideał życia jest zapisany w Ewangelii.

Karta i jej wymogi są dla nas komentarzem do Ewangelii, w naszej ocenie skrojonym dokładnie na miarę chrześcijańskiego małżeństwa – ale pamiętajmy – jedynie komentarzem. Kiedy zadajemy sobie pytanie co w sytuacji problemowej mówią nasze dokumenty, jak rozwiązać konkretną sprawę i nie znajdujemy odpowiedzi wprost wówczas zadawajmy sobie pytanie: co by zrobił Pan Jezus? W sytuacjach trudnych najlepiej sięgać do źródła 😊

A co płynie ze źródła: „Nie lękaj się, idź…”. Papież Franciszek pisze, że duchowość nastawiona na samodoskonalenie się i zamknięta na innych jest pseudoduchowością. Nasza duchowość to nasz współmałżonek, dzieci, troska o nich, codzienna praca – wszystko przepełnione Bożą obecnością. Nasza duchowość to wreszcie otwarcie na świat, któremu mamy zanieść dobro. Dobro, które jest silniejsze od zła.

Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, zmiłuj się nad nami.

 

W lutym refleksja dotyczyła modlitwy. Temat można by powiedzieć dla ­­ekipowiczów oczywisty. Praktykujemy modlitwę osobistą, małżeńską, rodzinną. Można by powiedzieć – jesteśmy ekspertami. I nagle słyszymy słowa arcybiskupa Tolentino, który o modlitwie mówi: „Jezus nie nakazuje nam formułek, ale daje nam smak Boga”. Czy my mamy takie doświadczenie? Patrząc z tej perspektywy jedyne co ciśnie się na usta to słowa apostołów: „Panie naucz nas modlić się” (Łk, 1, 11).

I idąca za tym refleksja, że to nie Pan Bóg potrzebuje mojej modlitwy, ale to ja jej potrzebuję. Bo modlitwa to jest spotkanie. I to ja potrzebuję się z Bogiem spotykać. Modlitwa jest doświadczeniem Obecności. I to ja potrzebuję Bożej obecności. Żeby uwolnić się od strachu. Żeby ze spotkania płynęły owoce „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5, 22). Ojciec Caffarel pisał „święty nie  jest, jak to wielu sobie wyobraża rodzajem mistrza, który dokonuje bohaterskich czynów na polu cnoty i dokonuje duchowych wyczynów. Jest przede wszystkim uwiedzionym przez Boga. I tym, który zawierza Bogu cale swoje życie”.

Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, zmiłuj się nad nami.

 

W marcu szok. Izolacja, zamknięte szkoły, zakłady pracy, sklepy, a nade wszystko kościoły. Sytuacja, której nikt z nas jeszcze kilka dni wcześniej nie potrafił sobie wyobrazić. Dla wielu z nas strach, dla innych bunt. Wielkopostny dzień skupienia, który trzeba było odwołać. Okazało się nagle, iż przyszedł czas,  że ani w opactwie cystersów w Mogile, ani  kościele św. Marcina w Krzeszowicach ale „w duchu i w prawdzie trzeba oddawać część Panu Bogu” (por. J 4,23). I jakby na przekór temat formacyjny „Eucharystia – źródło świętości”. Może trzeba było kwarantanny, żeby spojrzeć inaczej na zwyczajną dla nas Nadzwyczajność. Zastanowić się, co jest w Eucharystii dla nas najważniejsze. Podręcznik pytał nas o Eucharystię jako o sakrament jedności w miłości. Wszyscy chrześcijanie przecież na całym świecie, każdy w swoim języku łączą się wokół tego samego Ołtarza i tej samej Ofiary. Którą Chrystus składa za swoją Oblubienicę – jeden Kościół. I skoro różnią nas kolory skóry, języki, kultura, wystój świątyń, poglądy polityczne czy status społeczny, zamiłowanie do rytu trydenckiego czy też do piosenek oazowych to co nas łączy ? Łączy nas Miłość. Miłość Jedynego Boga do każdego z nas. Taka sama do każdego z nas. Tak samo nieogarniona.

To doświadczenie jedności w wymiarze eklezjalnym przekłada się wprost na doświadczenie jedności naszego „małego kościoła” czyli małżeństwa i rodziny. Pan Jezus tak samo nas jednoczy. Wspólnie razem nas przygarnia. Zastanawialiśmy się np. dlaczego tak nam zależy, żeby np. wspólnie podchodzić do komunii św.? Będąc blisko ze sobą chcemy tą naszą bliskość złączyć z pragnieniem większej Bliskości. Serce Jezusa, królu i zjednoczenie serc wszystkich, zmiłuj się nad nami.

 

Pracując nad tym tematem przyszło nam do głowy , że Eucharystia – Msza święta ma wiele wspólnego z przeżywaniem codziennego małżeńskiego życia. Eucharystia to przecież relacja – Boga z człowiekiem. Pan Bóg wprost uczy nas w niej jak budować relację między nami.

Relacja potrzebuje miejsca, potrzebuje domu, w którym kochający człowiek czeka na drugiego człowieka. Cokolwiek by nie uczynił i skądkolwiek by nie wracał. Tak jak Jezus w tabernakulum zawsze czeka na nas.

Relacja potrzebuje  oprawy (jak liturgia) – pewne gesty, słowa, postawy muszą być powtarzane z taką samą uwagą i starannością. W związku między ludźmi rytuały też są bardzo ważne. Nic nie jest powiedziane raz na zawsze – my ludzie potrzebujmy ciągle odnawiać i powtarzać, to co dla nas istotne.

Pan Bóg do nas mówi w swoim Słowie – powinniśmy nie tylko słuchać tego co mówi  (kiedy uczy nas jak postępować, jakich dokonywać wyborów, jak patrzeć na drugą osobę), ale również powinniśmy zwrócić uwagę w jaki sposób to robi. Jak upomina, jak naucza, jak pociesza. Jak zawsze na celu ma dobro tego kto go słucha, jak z miłości upomina, karci, dopinguje, a jak potrzeba ociera łzy. Zawsze z miłości. Kto z nas tak potrafi?

Wreszcie wspólny stół, który nas gromadzi – to serce każdej Eucharystii – tak jak stół jest sercem domu. Gdzie spotkanie z Osobą jest najważniejsze. Nawet gdy posiłek jest skromny, jak chleb…

Eucharystia to uobecnienie Ofiary Chrystusa, poniesionej dla umiłowanego człowieka. W sakramencie małżeństwa również oddajemy sobie siebie nawzajem. Nasz krzyż codzienności, który dla naszych bliskich może być  źródłem pociechy i nadziei.

Znak pokoju – wezwanie do przebaczenia – wielokrotnie doświadczyliśmy jak w tym momencie dematerializują się różnie negatywne emocje przyniesione ze sobą do kościoła. Bo przed podaniem ręki  trzeba rozluźnić pięść, choćby i 77 razy…

Błogosławieństwo końcowe – to jak polecanie najbliższych Bogu, życzenie im dobra. Zwłaszcza wtedy gdy się rozstajemy, tracimy się oczu, nie możemy się o siebie bezpośrednio troszczyć.

Ostatnie skojarzenie – odpoczynek. Do domu wracamy odpocząć od zgiełku świata, pracy itd. I Eucharystia też jest źródłem wytchnienia, jest  chwilą duchowego odpoczynku – jakiego doświadczył św. Jan na piersi Pana w Wieczerniku.

Serce Jezusa, pokoju i pojednanie nasze, zmiłuj się nad nami.

 

Kwiecień – kolejny miesiąc zamknięcia. A podręcznik nas pyta: „co to znaczy być dziś świętym małżeństwem?”. Nie w sytuacji idealnej, nie w takiej jaka była kilka miesięcy temu, ale dziś. To słowo „dziś” w temacie bardzo nas uderzyło. Przypomniało się nam wówczas słowo papieża Franciszka cytowane przez ERI: „To nie życie ma misję, ono jest misją”. To nie życie ma misję, której izolacja i zamknięcie nie pozwala nam teraz pełnić. Ono takie jakie jest misją.  To życie, które na co dzień jest złożone  w wyjść i powrotów do pracy, zakupów, lekcji, prania, gotowania, sprzątania, prac w ogrodzie – to życie jest misją. Misją jaka płynie z powołania. Pan Bóg daje powołanie ze wszystkimi jego pięknymi momentami, ale również z jego koniecznościami i obowiązkami. One nie są przeszkodą do świętości, one są do niej drogą.

Wydaje nam się, że sedno tkwi w tym, aby odkryć, iż sacrum i profanum w ludzkim życiu może i powinno stanowić całość. To nie jest tak, że sakramenty, modlitwa, praktyki religijne to jest świat Boży, za cala reszta życia to jest przestrzeń czysto ludzka, świecka, w której Pana Boga jest mniej lub wcale. Sytuacja izolacji pozwoliła bardzo tego doświadczyć, a zwłaszcza Triduum Paschalne. Ono działo się w naszych domach. Nie wychodziliśmy do Kościoła i nie wracaliśmy potem do normalnego życia. To była jedna całość, święta rzeczywistość działa się w samym środku naszej codzienności, tam gdzie jemy, śpimy, ale również tam gdzie się kłócimy, obrażamy na siebie, podnosimy głos itd. W Wielki Piątek adorowaliśmy Krzyż, który wisi na co dzień na naszej ścianie,  gasiliśmy w Wielką Sobotę światło w naszym pokoju i symbolicznie od Paschału w tym samym pokoju rozbłyskało światło. W Niedzielę Wielkanocną głośne „Alleluja” wypełniło nasz dom, w środku codzienności doświadczaliśmy tajemnicy Zmartwychwstania. I to zwyczajnie miejsce było tego godne.

Wierzymy, że Pan Bóg dając nam takie doświadczenie przede wszystkim mówił: „Jestem tu”. I co więcej: „Chcę tu być”, „Tutaj mnie szukajcie”. Nie powinno być w naszym życiu dwóch rzeczywistości: święta i nieświęta. Pan Bóg uświęca codzienność. Jeżeli wierzymy, że tak jest to odpowiedź może być tylko jedna – miłość. Miłość obecna w codziennych wyborach, pracy, obowiązkach, radościach i przyjemnościach. Tylko czy tej wiary nie mamy wciąż za mało ?…

Serce Jezusa, domie Boży i bramo niebios, zmiłuj się nad nami.

 

I w końcu maj – kolejny raz materiały formacyjne wzywają na do podsumowania. Czym jest duchowość małżeńska konkretnie dla naszego małżeństwa, co daje nam droga END? Łatwo się robi podsumowania, kiedy można „odtrąbić sukces”. Znacznie trudnej jest podsumowywać, kiedy na pierwszy rzut  oka jest się na nadal na początku drogi, a nawet jakby dalej niż na początku.

Geniusz charyzmatu END polega min. na połączniu pracy nad duchowością osobistą i duchowością pary małżeńskiej. Nie da się budować wspólnej małżeńskiej relacji z Panem Bogiem jeżeli nie zbuduje najpierw tej relacji osobiście każde z małżonków. I nasze odkrycie zwłaszcza ostatnich lat to fakt, że przeżywanie spraw duchowych osobno nie jest przeciwieństwem do przeżywania spraw duchowych w małżeństwie. To trochę jakby fundament i zbudowane na nim ściany. Wiele razy dzieląc się wcześniej mówiliśmy, że wychowanie jaką odebraliśmy nauczyło nas wiarę jako coś bardzo osobistego. I dlatego teraz nam jest trudno przeżywać sprawy duchowe wspólnie. Formacja END natomiast przekonała nas, że takie myślenie to jest pułapka. Pan Bóg, jeżeli go poznajemy, budujemy z Nim więź posyła nas w końcu do innych – po to abyśmy byli Jego świadkami. Terenia z Krzysiem w naszej ekipie często mówili, że to rodzina, małżeństwo jest tym światem, gdzie najpierw powinniśmy świadczyć o Chrystusie. Czyli kluczem do przełamania strachu, obaw przed rozwijaniem duchowości małżeńskiej jest budowana krok po kroku bliska relacja osobista z Panem Bogiem obojga małżonków. On sprawia, że słyszymy coraz wyraźniej jego Głos, który nas posyła „Nie lękaj się,  idź..” – najpierw do swoich najbliższych. Rozwijając duchowość osobistą zyskujemy płynącą z Ducha Świętego odwagę, otwartość, gorliwość do tego aby chcieć dzielić się z innymi doświadczeniem Boga.

I przejście etapu „budowy fundamentów” jest w rozwoju duchowości małżeńskiej niezbędne. W zależności od tego gdzie się zaczyna, jak wiele jest do nadrobienia trwa to dłużej lub krócej. Swój fundament musi zbudować, umocnić każde ze współmałżonków – wówczas ściany pójdą w górę łatwiej i szybciej. Więc czasami trzeba na siebie trochę poczekać. Kolejny raz dokumenty END przychodzą nam z pomocą mówiąc o stopniowości, personalizacji i wysiłku. Efekt nie przyjdzie od razu, nie będzie tak samo jak u innych, będzie na pewno inaczej i co najważniejsze: warto się strać.

Będzie może trudno, może mniej naturalnie na początku, będą wątpliwości, frustracje, ucieczki itd. Ale tak jak podczas wznoszenia fundamentów można gromadzić materiał do dalszej pracy, planować, a w wyobraźni nawet dekorować wnętrza tak warto mieć marzenia dotyczące duchowości naszego małżeństwa. Warto marzyć o tym, jak chcielibyśmy trwać kiedyś razem przed Bogiem, warto widzieć Cel. Warto nade wszystko jak najczęściej rozmawiać z Głównym Budowniczym 😊

Serce Jezusa, w którym są wszystkie skarby mądrości i umiejętności, zmiłuj się nad nami. Amen.

Ekipa św. Małgorzaty