Przed 15.00 dzisiejszego gorącego dnia, to jest 11 czerwca, Pan powołał do wieczności doradcę duchowego naszej ekipy, księdza Jacka Falkowskiego. Wezwał go po ciężkiej i długiej chorobie.
Patrząc po ludzku to wielka strata i żal i smutek. Po ludzku też chciałoby się powiedzieć: za szybko, nie zdążyliśmy jeszcze pokochać Go tak mocno jak na to zasługiwał… Siedząc jednak na placu zabaw po otrzymaniu smsa, pomyślałam sobie, że mimo tego smutku, jest spokój. Przecież po drugiej stronie czekał na niego Ojciec nad Ojcami. I dzisiejszy psalm jakoby potwierdzał to:
Wołaj z radości na cześć Pana, cała ziemio,
cieszcie się, weselcie i grajcie.
Śpiewajcie Panu przy wtórze cytry,
przy wtórze cytry i przy dźwięku harfy,
przy trąbach i przy dźwięku rogu
na oczach Pana, Króla, się radujcie.
Tak krótko towarzyszył nam w drodze do świętości – a był od początku trwania ekipy (był od początku trwania sektora jako Doradca Duchowy). Ale mamy być za co wdzięczni. Tak myślę sobie, że wiele nas nauczył. Nauczył jak być człowiekiem służącym w dzisiejszym pędzącym świecie. Choć nie miał facebooka, maila i innych atrakcji elektroniki, zawsze był na bieżąco i zawsze przy nas, gdy tego potrzebowaliśmy. Żegnał z nami naszych bliskich, niektórym święcił domy, chrzcił dzieci. Był też z nami nawet wtedy, gdy trafił na inną parafię – odległą od Wrocławia o 50 km.
Nie mówiąc o sobie za wiele, tak jakby nie chciał zabierać czasu, potrafił popatrzeć na nas i powiedzieć co trzeba zmienić w nas samych, naszych rodzinach, podejściu do dzieci. Wdzięczna mu jestem bardzo za to jak kiedyś zagrzmiał, że trzeba nam, byśmy przychodzili na spotkania w komplecie a nie jedno z małżonków w domu z dziećmi. Tak niby mało wtedy zrobił a tak wiele się zmieniło. Jakby nagle zawrócił rzekę kijem. Bardzo wdzięczna też jestem za jego odwiedziny u nas w domu (jak się okazało ostatnie). To wtedy, kiedy już chory, po chemii, nie mogący nic jeść przyjechał wypić rosołek i posiedzieć ze mną w kuchni. Takie właśnie migawki z jego bycia przy nas pojawiają mi się przed oczami.
Nauczył nas jeszcze jak być twardym, odważnym i nie marudzącym. Kiedy z Mirkiem zastanawialiśmy się czy przenieść spotkanie ekipy na inny termin, bo w domu zakatarzone dzieci i nie chcieliśmy narażać księdza na infekcje, okazywało się to daremne bo on i tak np. chodził z wizytą duszpasterską – wcale a wcale nie przejmując się zarazkami. Niesamowitym doświadczeniem było też to, kiedy wyjechaliśmy wszyscy na weekend, pojechał z nami i wędrował po górkach nie gorzej niż my – młodzi, sprawni. A po powrocie z wyprawy dodatkowo zafundował nam bonus odprawiając w naszej intencji Mszę Świętą.
Nauczył nas jeszcze pamiętać z wdzięcznością o ks. Caffarelu – zapoczątkował modlitwę o beatyfikację – i to chyba już w naszej ekipie zostanie.
Dzięki Ci, Boże, że postawiłeś księdza Jacka na naszej drodze. Dzięki Ci za każdą lekcję życia i pokory. A najbardziej pokory u schyłku życia.
Monika Kaczmarek z Ekipy W3