Ogłosili, Siostro, że umarłaś. To nieprawda. Wiemy, znając Cię ćwierć wieku, że żyjesz i teraz w na pewno lepszym świecie niż ten, który u nas nazwano “łez padołem”, jakby tu tylko były same łzy. Owszem. Walec historii przetacza się nad nami i w nas, i słabości ludzkiej, głupoty i zbrodni ciągle nie brak, jeśli wręcz nie przybywa. Lecz radość jest też. Choć raz jesienna szaruga i dołek psychiczny, to innym razem mruga nam słońce i ćwierka wróbel (zimą, wiosną, itd.), a “serce roście”.

Byłaś dla nas, którzyśmy przybyli na Twoją ostatnią, ursynowską, uroczystość zawsze promykiem, zwiastunem słońca – tego, o którym mała Tereska mówiła, że zawsze za chmurami świeci, mimo, że chmur wciąż pełno. Dlatego, zawsze młoda duchem i nigdy nie narzekająca, byłaś dla setek nas (gdzież tam, już tysięcy) punktem odniesienia. Jak się ludziska zwiedzieli, że “tam będzie siostra”, to przybywali na rekolekcje waląc drzwiami i oknami.

Na czym polegał ten Twój ziemski urok? Jako się rzekło, odkrywałaś nam niebo – nad nami i w nas. Może przede wszystkim w nas, tylko mocno ukryte w zakamarkach duszy, a ty ciągle, z oddaniem, podsuwałaś nam klucz do tych zakamarków, niezmiennie ucząc, że oporny, przyrdzewiały zamek najpewniej otwiera się nie jedną, nie dwoma, lecz czterema rękami, po nabraniu dobrego oddechu w dwoje płuc.

Byłaś siostrą zakonną. Świat kojarzy was raczej ze smutkiem; a Ty zawsze pogodna, uwielbiająca kawały (Stwórca wyposażył Cię w poczucie humoru, które bezsprzecznie ma, bo inaczej nie stworzyłby hipopotama). Raz, nie zapomnę, jak puściłaś się w tany (solo) w Zamku Bierzgłowskim, gdy weterani małżeństw odnowili po latach ślubowanie na wierność, jak młodzieniaszkowie. A propos! Byłaś wtedy “niepoprawna politycznie”, bo pojawiłaś się nie w DK lecz w Ekipach (a niby jak miałaś być jednocześnie i tu i tam bez daru bilokacji, choć darów miałaś i tak bez liku?).

Tak, czy inaczej, i jedni i drudzy stanowili Twoją trzódkę, choć tym drugim poświęcałaś już o wiele mniej czasu i uwagi, widocznie zakładając, że oni to sobie na pewno dadzą radę.

Pamiętasz, Siostro, jak dwie i pół dekady temu na oazie w Krościenku, w spartańskich warunkach, zagrzewałaś do duchowego boju małżeństwa przybyłe tam, z przychówkiem, głodne przesłania, które abecadłem duchowości małżeńskiej miało wkrótce ich posklejać, wzmocnić kręgosłupy i uodpornić na trujące opary stanu wojennego? To nic, żeśmy na okrągło musieli ćpać “Regana” – żółty ser z darów amerykańskich, ale pokarm duchowy, który szczodrze rozdawałaś, był bardzo pożywny i nigdy, po dziś dzień, nie przeterminowany. Uczyłaś jak się modlić, a ja na pierwszych modłach wstawienniczych z nałożeniem rąk beczałem jak bóbr, bo nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałem.

Z racji Twojego “ducha” i stałej pogodnej obecności, ktoś mógłby powiedzieć, że byłaś maskotką Ruchu. To mocne nieporozumienie. Przecież, nie tylko, że Ruch (jak go zwał, tak go zwał – nazwijmy go roboczo “poruszenie małżeństw”, tych stąd i stamtąd) sprowadziłaś do Polski, ale go wiernie strzegłaś jak lwica swe małe. Ktoś się oburzy? Proszę bardzo: kto, jak nie lwica, króluje w puszczy (a świat to nie puszcza?), gdy lwa brak, bo dawno odszedł (czy nie był nim ks.. Blachnicki?)? Od niebezpieczeństw się przecież roiło od początku – tych zewnętrznych i chyba jeszcze bardziej tych wewnętrznych.

Ty Siostro wiesz to najlepiej.

Swą wszędobylską obecnością (powiedz, skąd miałaś tyle energii w swym wątłym ciałku?), szczególnie w trudnych okresach przed laty, onieśmielałaś niepokornych w Ruchu i “wielkich” nad nim, co to zawsze mieli rację i każdego by okiełznali, lecz wobec “królowej” (czuło się, że nią byłaś) nie bardzo wiedzieli jak się ustawić.

Teraz Niebo Cię zabrało pod swoje skrzydła i tą okolicznością przerwało nierozstrzygalne po ludzku dylematy, skłaniając do przemyśleń i przewartościowań spojrzeniem wstecz na Ruch i do przodu na Ewangelię.

Nie chcemy mówić “żegnaj Siostro”, bo serce nam podpowiada: “do zobaczenia”.

Tomasz i Elżbieta Rakkowie
Sektor Mazowiecki

Galeria zdjęć