Dostałam zgodę od Męża, więc się podzielę refleksjami. Już przy tym mnie zaskoczył – zakładałam, że uzewnętrznienie się będzie dla niego na tyle nieprzyjemne, że spojrzy na napisanie tekstu – świadectwa mało przychylnym okiem. Jak wiele jeszcze przed nami :)

Oboje cieszyliśmy się na Dzień Skupienia, mieliśmy dobre wspomnienia zeszłoroczne. Spakowaliśmy dwójkę maluchów i przybyliśmy na miejsce gotowi skorzystać z okazji do… modlitwy, spotkania ze znajomymi, posłuchania mądrych i zabawnych anegdotek o różnicach damsko – męskich przedstawianych przez Panią Kramarz.

Trochę przerosły nas jednak wyobrażenia.

Wjeżdżając do domu parafialnego, niespodziewanie pękł nam wózek. Dosłownie złamał się w pół. Takie początki. Więc ja chustuję na mszy. Dziecko śpi w pożyczonej spacerówce. A mąż myśli o tym, czy gwarancja jeszcze działa. Córka na opiece – mamy w kościele chwilę spokoju, choć jednocześnie chciałabym, byśmy byli całą rodziną.

Czy tylko nam wydaje się, że ludzi było mnóstwo? Głodnych? Dzieci więcej niż zwykle? Po Mszy, na sali, gwar (szczególnie przy stolikach z jedzeniem i piciem:)). Staraliśmy się sprostać, wytrwać. Mąż twierdzi, że ukrycie walczył o życie. Lubi przestrzeń, spokój. Mój melancholik. Ja spragniona kontaktów z ludźmi, kobietami (taka okazja!) – po zimie i „siedzeniu” z dziećmi w domu – nakręcona, by być wśród ludzi, rozmawiać. Sangwiniczka. Mamy zgrzyt. To się działo w nas, choć żadne na gorąco nie podzieliło się tym, co czuje tak naprawdę. A tu Pani Kramarz mówi o walce w piaskownicy, wzajemnych oczekiwaniach, potrzebach zrozumienia i wzajemnego wsparcia męża i żony. Słuchamy, karmimy dzieci, nosimy, odstawiamy na opiekę, próbujemy zrobić sobie herbatę (i nie oblać siebie lub kogoś), zrelaksować się. W końcu to nasz Dzień Skupienia! Już nie mówię o zagadaniu do nowych par, które pewnie gdzieś są i czekają na zaczepienie.

W międzyczasie trzeba podrzucić dzieciom chrupki kukurydziane, kanapkę, bo ile można ciastek. Kawa stygnie. Mąż upolował ostatni kawałek pizzy. Widzę, że po konferencji chętny jest do zebrania się do domu. Ale grupki – ja chcę wziąć udział tak bardzo! Mąż zostaje z niemowlakiem, mam chwilę dla siebie. Po dzieleniu mam nowej siły. Zabieram się za sprzątanie…bo chyba to było nasze zadanie. Mąż stanowczo „prosi”, żebym zostawiła to, bo czas wracać. Dobrze, „zostawię rozgrzebane”, myślę, trzeba iść na kompromisy.

Wracamy w deszczu.

A w domu wszystko w końcu wychodzi. Jest irytacja, smutek, rozdrażnienie, próba przeanalizowania dnia i tego, co się między nami wydarzyło. Zgubiliśmy siebie nawzajem. A miało być tak pięknie.

Całe szczęście, że nie jesteśmy w tym sami. W tych naszych różnicach damsko – męskich i osobowościowych. Bo gdyby nie było Sakramentu, to nie byłoby miłości uzdalniającej do wychodzenia ponad siebie i wchodzenia w serce współmałżonka. Nasz dialog wyniknął z potrzeby, nieoczekiwanie. Był długi, trwał jeszcze po tym, jak dzieci poszły w końcu spać. Poruszyliśmy wiele ważnych aspektów naszego obecnego etapu życia, potrzeb, trudności, tego, jak możemy sobie pomóc. Jejku, jak ja kocham Męża. To najcudowniejszy człowiek na świecie. Dar od Boga. Różnimy się totalnie i totalnie się też uzupełniamy. Ten dzień był potrzebny, by sobie to przypomnieć… po prostu w praktyce.”

Weronika, żona Radka